Inżynierowie z Uniwersytetu Harvarda głowią się od pewnego czasu nad mechaniczną pszczołą RoboBee, czyli malutkim skrzydlatym robotem zdolnym do swobodnego latania (i być może także pływania), ale najwyraźniej mają z tym pewne komplikacje, które opóźniają światową premierę.
Robo-ćma ma na imię FWMAV (Flapping-Wind Micro Air-Vehicle). Ma 16cm rozpiętości skrzydeł, którymi porusza z częstotliwością 25Hz i przez około 70-80% czasu standardowego lotu. Maksymalna prędkość to około 5m/s, a masa 3,2g, z czego ok. połowy stanowi silnik. Pozostały gram z wąsem zajmują m.in. źródło energii, system sterowania, aparatura komunikacyjna no i oczywiście delikatny filigranowy korpus.
Praca skrzydeł odbywa się poprzez przełożenie energii z silnika obrotowego, na ruch góra-dół za pośrednictwem złożonych włókien węglowych. Wychylenie skrzydła osiąga 90 stopni, jak u prawdziwego owada.
Stworzony, a nie zrodzony
Mimo włożonych wysiłków FWMAV wciąż ma pewne słabe strony. Po pierwsze nie jest w stanie samoczynnie wystartować i wymaga wyrzucenia z katapulty startowej. Nie martw się motylku, to żaden wstyd. Amerykańskie myśliwce F/A-18 Super Hornet też startują z katapult, a nikt ich palcem na ulicy nie wytyka. Po drugie jednak robo-ćma nie jest zdolna (póki co) do niezależnego poruszania każdym skrzydłem, co prawdziwe owady wykorzystują do manewrów. Dlatego też została wyposażona w stacjonarny ogon, podobny do tych stosowanych w jednopłatowcach. Po trzecie wreszcie sami twórcy przyznają, że robocik jest jeszcze dosyć prymitywny, zwłaszcza w porównaniu do zapowiadanej robo-pszczoły (RoboBee). Nie jest w stanie wykonywać złożonych akrobacji, co i raz zdarzają mu się drobne kolizje i ma szlaban na wychodzenie na dwór, będąc ograniczony jedynie do niewielkiej przestrzeni dedykowanej do testów i rejestrowania ruchu. Ale czułki do góry, bo drużyna z Harvardu już pracuje nad ulepszeniami i eliminacją wszystkich wspomnianych niedociągnięć.
Źródła: [1]